niedziela, 30 czerwca 2013

Z literą w tle - podsumowanie maja i czerwca

"Kiedy lipiec daje deszcze, długie lato będzie jeszcze"


Lipiec tuż tuż, więc pora na podsumowanie tym razem aż dwóch miesięcy - maja i czerwca. Był to bardzo intensywny czytelniczo czas, co widać po Waszych wynikach. Co poniektórzy naprawdę wbijają w fotel ze swoimi osiągnięciami :)

Ostateczna lista uczestników i ich osiągnięcia przedstawiają się tak:

Nutinka - 29 
Mariola S. - 11 
moleslaw - 11 
alison2 - 8
Jenah - 8 
Anytsuj - 6  
ejotek - 6 
Magda - 6 
Ema Pisula - 5 
Agata P - 4 
anek7 - 4
Gosia B - 3 
Daria Z - 3
madziusia - 3
Wiki - 3
Franca - 2 
Kwiecienka - 2
Leanika - 2 
Lina - 2 
Paulina - 2 
Queen Margot - 2
alice - 1 
AnnRK - 1 
jjon - 1   
Mała Mi - 1 
Megajra - 1 
monotema - 1
natanna - 1
Skrzat - 1 
Szatynka - 1 

Listę lektur naszych uczestników możemy obejrzeć TUTAJ 

Liczba osób, która ukończyła wyzwanie z przeczytaną co najmniej jedną książką -42
Łączna liczba książek przeczytanych przez uczestników - 213!
Wśród autorów najlepsze wyniki osiągnęli w tym miesiącu - Virginia C. Andrews i Karol Bunsch. Tylko o jedno oczko mniej znajduje się Majgull Axelsson.

29! To liczba, która zagwarantowała naszej królowej wyzwania Nutince miejsce na czele listy, nie dając się tym samym zdetronizować :) Choć niektórzy próbowali to zrobić. Mam tu na myśli Książkowe zauroczenie i hadzię, które osiągnęły naprawdę imponujące wyniki! Ja ze swojej strony chciałam Wam i wszystkim uczestnikom pogratulować i bardzo podziękować, za to, że tu jesteście, że dostarczacie tylu emocji, że wyzwanie przypadło Wam do gustu. Dziękuję, Kochani! I mam nadzieję, że ta wyzwaniowa przygoda będzie dostarczać Wam jeszcze wielu przyjemnych chwil :)   

A teraz coś na co pewnie z niecierpliwością czekacie :) Nowa literka. Dziś wylosowała mi się taka:  
 
"H"

Podoba się Wam? Mam ogromną nadzieję, że tak :)
Macie już jakieś swoje typy?
Życzę Wam owocnych poszukiwań i czekam na zgłoszenia :)
 

P.S. Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś linki do recenzji, proszę przesyłać, ponieważ listę mogę bez problemu uzupełnić. Przypominam też, że do końca dnia można zgłosić przeczytane książki w ramach majowego i czerwcowego wyzwania mimo tego, że nie wyrobiliście się z napisaniem recenzji. Kiedy recenzja zostanie napisana, proszę o przesłanie linku, a wtedy lista zostanie uzupełniona. 
Jak co miesiąc proszę o podmianę linku pod banerkiem, bo jak zwykle założona została nowa zakładka do wyzwania.

Ostatnie już spotkanie z Axelsson




Autor: Majgull Axelsson
Tytuł: Droga do piekła
Wydawnictwo: W.A.B., 2009
Ilość stron: 392



Jest to debiut powieściowy szwedzkiej pisarki, który w Polsce po raz pierwszy ukazał się pod innym tytułem - "Daleko od Niflheimu". Niflheim to mityczna, skuta lodem kraina, ponura otchłań, stanowiąca niejako przeciwieństwo krainy wiecznego szczęścia - Walhalli. Czy można więc Niflheim nazwać piekłem? 

Czym tak naprawdę jest piekło? Gdzie jest? Jak wygląda? Czy aby na pewno piekło jest tam, gdzie trafiają dusze ludzi, którzy za życia postanowili urozmaicić swoją egzystencję złymi uczynkami? Cecylia, bohaterka powieści, nie wierzy w takie piekło. Jej życiowe doświadczenia i obserwacje skłaniają ją do innych przemyśleń - piekło jest tu - na ziemi - i to ludzie je tworzą. Jako szwedzka dyplomatka, która dużo podróżuje po świecie, ma wiele możliwości, by widzieć dowody ludzkiej niesprawiedliwości. Kiedy przebywa na Filipinach, wraz z wybuchem miejscowego wulkanu Pinatubo, zaczyna się jej prywatne piekło, które omal nie przypłaca życiem. W tych dramatycznych chwilach towarzyszy jej Ricky - kierowca z ambasady, Butterfield - eskortowany ze szpitala szwedzki więzień, Dolores - mała dziewczynka i NogNog - filipiński rebeliant. Każda z tych osób ma swoją przejmującą historię - świadectwo rzeczywistości, w którym rządzi społeczna niesprawiedliwość, w którym rządzą podziały na lepszych i gorszych, bogatych i biednych. Te dwa tak różne oblicza świata dzieli przepaść nie do pokonania. Jedni wyzyskują i krzywdzą drugich, ci w odwecie nienawidzą tych, którzy uważają się za lepszych. Nie ma żadnej możliwości być zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Przykładem mogą być dramatyczne słowa pewnej Szwedki, żyjącej w biednym rejonie Indii:
"Nadejdzie Dzień Sądu Ostatecznego! Nie chciałabym wtedy być z dziećmi w bogatym świecie. Wszyscy się usmażycie, udusicie od tych waszych spalin, sczeźniecie w ogniu zemsty...".
Po traumatycznych przeżyciach na Filipinach, Cecylia powraca do Szwecji. Jednak tam czeka na nią umierająca matka. Towarzyszenie jej w tych trudnych chwilach staje się pretekstem do podróży w głąb siebie, to czas, kiedy wracają wspomnienia z niezbyt szczęśliwego dzieciństwa i bolesnego okresu dorastania. Cecylia wciąż przebywa w swoim piekle, a może tak naprawdę nigdy poza nim nie była? Może nigdy się z niego nie wydobędzie...

"Droga do piekła" to wstrząsająca opowieść o bezradności wobec dziejącego się wokół nas zła, o lęku i samotności, o potrzebie znalezienia swego miejsca na ziemi. A także o cierpieniu, nienawiści i rozpaczy. Axelsson jest prawdziwą mistrzynią w podejmowaniu trudnych tematów, a robi to w taki sposób, że nie sposób jest oderwać się od książki.

Moja ocena: 5,5/6         

   



Autor: Majgull Axelsson
Tytuł: Lód i woda, woda i lód
Wydawnictwo: W.A.B., 2010
Ilość stron: 560


"Odyn" mógłby być jedynym statkiem na świecie.
"Odyn" jest jedynym statkiem na świecie.
Ludzie na pokładzie mogliby być jedynymi ludźmi. 
Są jedynymi ludźmi. (...)
"Odyn" mógłby być oddzielnym uniwersum.
"Odyn" jest oddzielnym uniwersum.
Światem w drodze do zupełnie innego świata.

"Odyn" to nazwa lodołamacza, którym znana pisarka kryminałów Susanne udaje się w podróż w poszukiwaniu inspiracji do swojej kolejnej książki. Kajuta, która miała być dla niej ostoją bezpieczeństwa i samotności, staje się jednak miejscem, gdzie nie ma żadnego twórczego szału, nie rodzą się nowe pomysły. Jest tylko strach, bezradność i poczucie osaczenia. Jej spokój zakłóca nieproszony gość, który regularnie zakrada się do kajuty pisarki. Zostawia po sobie ślady, które wzbudzają niepokój, a czasem nawet obrzydzenie. Kim jest ten człowiek? I czego tak naprawdę chce od Susanne? 

Kobieta żyje w ciągłym lęku, a ten stan nie sprzyja uciekaniu przed życiem, przed tym co było. Wręcz przeciwnie. Bolesne wspomnienia z przeszłości bombardują ją ze zdwojoną siłą. Mało tego okazuje się, że na pokładzie lodołamacza znajduje się mężczyzna, którego losy niejako łączą się z losami pisarki, choć oboje przez dłuższy czas nie mają o tym najmniejszego pojęcia. Wspólnym mianownikiem ich znajomości jest osoba, która była niegdyś przyjaciółką Susanne. Przyjaciółką, która zawiodła. 

"Lód i woda, woda i lód" to jednak przede wszystkim historia o zawiłych rodzinnych relacjach, braku porozumienia, a nawet miłości. Między siostrami - bliźniaczkami wyrasta mur zbudowany z milczenia i wzajemnej niechęci. Kiedy jedna z nich, Elsie, rodzi dziecko, nie jest w stanie się nim zaopiekować. Nie chce go. Chłopczyk, Bjorn, trafia w ręce drugiej siostry, Inez. To ona staje się dla niego matką. Kochającą ponad miarę, taką która jest w stanie wyjść dla niego za mąż, by miał ojca, i urodzić dziecko, by miał rodzeństwo. Właśnie dlatego pojawia się na świecie Susanne i to nie do niej należy serce matki. Mimo tego rodzina, która stworzyła Inez, funkcjonuje bez żadnych większych problemów. Do czasu, kiedy Bjorn staje się popularną gwiazdą muzyki pop.

Axelsson jak zwykle z niezwykłą dbałością o szczegóły penetruje ludzkie dusze. Fascynuje. Tu postacie ruszają w podróż, by zmierzyć się z wszystkimi swoimi lękami i prywatnymi dramatami, które stoją im na drodze do nowego życia. Muszą stawić czoło przeszkodom, pokonać je, rozłupać na małe kawałeczki. Muszą być niczym lodołamacz, który kruszy przed sobą lód.

To kolejna naprawdę świetna powieść Axelsson. I choć można w tym miejscu zarzucić autorce, że kroczy tymi samymi utartymi ścieżkami, że posługuje się znanymi już schematami, to i tak jestem w stanie jej wszystko wybaczyć, bo jej powieści czytałam sercem, nie głową. Z niecierpliwością wyczekuję dnia, w którym księgarniane półki wypełni jej nowe dzieło. 

Moja ocena: 5,5/6


Opinie biorą udział w wyzwaniach: Czytamy serie wydawnicze, Z literą w tle 


P.S. Podsumowanie wyzwania "Z literą w tle" pojawi się wieczorem :)
Miłego dnia! 
            

piątek, 28 czerwca 2013

3 w 1, czyli Majgull Axelsson w kolejnych odsłonach


Spotkania z moją ulubioną pisarką ciąg dalszy :)
Dziś będą trzy opinie. Starałam się za bardzo nie rozpisywać, żeby nie powstał post-epopeja, którym mogłabym Was zanudzić. Mam nadzieję, że mi się to udało :)




Autor: Majgull Axelsson
Tytuł: Dom Augusty
Wydawnictwo: W.A.B., 2010
Ilość stron: 452


"Szepty domu. Słyszy je, jak tylko zamknie oczy. Ciche, szeleszczące dźwięki, których nie sposób rozróżnić, ani zrozumieć. Można tylko domyślać się z nich słów i zdań, bo szeptane są na melodię wszystkich baśni. Szeleszczący szmer sączy się z niewidocznych zakamarków. kanciaste spółgłoski staczają się ze schodów jak kulki do gry. Krótkie, pozbawione tchu pauzy wypełniają niemożliwą do usłyszenia baśń, nasycając ją znaczeniami".

Dom Augusty to ważne miejsce, choć niepozorne, kryje w sobie mnóstwo tajemnic. Tajemnic życia i śmierci. Jest świadkiem wydarzeń tych dobrych, choć jest ich tak mało, i tych skrzętnie skrywanych przed światem, tych, o których chciałoby się zapomnieć. Ale dom pamięta i będzie pamiętać do czasu, aż jego mury skruszą się pod naporem czasu. Jest również azylem dla kobiet, które pragną ukryć się, schować gdzieś w bezpiecznym miejscu swój ból i rozczarowanie, swoją samotność i społeczną izolację, ale także hańbę wiążącą się z noszeniem w łonie dziecka, którego nie powinno być.

Kobiety, o których piszę, należą do tego samego rodu, zapoczątkowanego przez Augustę. Ich historie przeplatają się wzajemnie, i choć są one umieszczone na różnych planach czasowych, mamy wrażenie, że niewiele się tak naprawdę zmienia. Losy Augusty, Alicji i Andżeliki - reprezentantek kilku pokoleń tego samego rodu mają w swoich życiorysach wiele punktów wspólnych. Wysnuwamy więc dość ponury wniosek o tym, że choć bardzo chcemy wystrzegać się błędów popełnionych przez swoje matki, babcie, prababcie, w ostatecznym rachunku wynika, że robimy dokładnie to samo. A im dalej w las, tym więcej napotyka się drzew i cierni, które ranią coraz mocniej i głębiej. Zadane rany mogą się okazać zbyt głębokie, a niemożliwy do opanowania ból poprowadzić może w końcu do tragedii.   

W powieści tej zetkniemy się z przemieszaniem dwóch światów - tym, które znamy z baśni i ludowych opowieści z codzienną, szarą rzeczywistością. Jednak nie istnieją one na tych samych prawach. Nie ma mowy o koegzystencji. Baśniowy świat umiera i robi to w bardzo przejmujący sposób. Przegrywa z cywilizacyjnym rozwojem, z coraz powszechniejszą industrializacją, z każdą nowo powstałą fabryką, ponieważ "kiedy ludzie idą do fabryki, muszą zostawić u jej wejścia swoje marzenia". Pragną dóbr materialnych, zubażając przy tym swoje potrzeby duchowe. Jednak bez marzeń i bez baśni nic nie wydaje się piękne, szare barwy zaczynają nadawać ton życiu i wszelkim emocjom.      

To bodaj najsmutniejsza i najbardziej przejmująca powieść Axelsson. W swojej wymowie jest dość pesymistyczna, lecz jest to jedna z tych książek, które pozostawiają w czytelniku trwały ślad. Naprawdę warto tego doświadczyć na własnej skórze!

Moja ocena: 5,5/6




Autor: Majgull Axelsson
Tytuł: Kwietniowa czarownica
Wydawnictwo: W.A.B., 2011
Ilość stron: 496


"Ja jestem tą upragnioną.
Ja jestem tą, która nie przyszła.
Ja jestem zapomnianą siostrą".


Christina, Margareta, Birgitta są siostrami, choć nie łączą je ze sobą żadne więzy krwi. W pewnym momencie swojego życia wszystkie trafiają w to samu miejsce - do domu Cioci Ellen. To ona zajmie się wychowaniem dziewcząt, otoczy opieką, będzie dla nich matką, ponieważ te biologiczne zawiodły. Każda z sióstr jest inna, posiadają różne temperamenty, różne życiowe doświadczenia, nierzadko traumatyczne. Trafiając pod opiekuńcze skrzydła Ellen, wszystkie próbują się na swój sposób dostosować do nowej rzeczywistości. I choć Christina i Margareta radzą sobie z tym całkiem dobrze, Birgitta nie zamierza dostosowywać się do roli wychowanki obcej osoby. Zbuntowana, wręcz agresywna, wybiera drogę prowadzącą wprost w objęcia alkoholizmu, narkomanii i poniżenia, które każe jej przespać się z każdym facetem, którego spotka na swojej drodze. Czarna owca, która winą za złamane życie obwinia wszystkich, tylko nie siebie.

Jest jeszcze jedna postać, najważniejsza. Desiree - ta, która ma do Ellen największe prawa, bo jest jej prawdziwą córką. Odrzuconą, bo tak nakazywało chore prawo w Szwecji lat 50. nakazujące kalekie dzieci oddawać do ośrodków pomocy. Postrzegane były jako bez mała przedmioty nienadające się do użytku, niepełnowartościowi ludzie, których należy wyizolować z reszty społeczeństwa. Desiree urodziła się z porażeniem mózgowym, co było jednoznaczne z faktem, że stanie się takim wyrzutkiem. Upośledzenie dotknęło całego jej ciała, lecz nie umysłu. Nadzwyczaj bystra i inteligentna, dzięki staraniom pewnych ludzi mogła porozumieć się z otoczeniem. To jednak nie wszystko. Posiadała ona bowiem pewne nadzwyczajne umiejętności. Uwięziona we własnym niedoskonałym ciele, mogła mimo wszystko podróżować. Była kimś, kto potrafił pokonać wszelkie ograniczenia. Była kwietniową czarownicą. Tą, która może przemieszczać się w czasie i przestrzeni, może się ukryć w kropli wody i w owadach z taką samą łatwością, z jaką bierze w posiadanie ludzi. Korzystając ze swoich umiejętności wcielania się w ludzi i zwierzęta, podsyła każdej ze swoich sióstr list przywołujący dawne, bolesne wspomnienia.

Axelsson w "Kwietniowej czarownicy" dotyka wielu bolesnych tematów, analizuje, obnaża ludzkie słabości. Kreśli niezwykle głębokie i bardzo emocjonalne portrety psychologiczne swoich bohaterek. To naprawdę kawał wspaniałej i niezwykłej prozy.   

Moja ocena: 5,5/6





Autor: Majgull Axelsson
Tytuł: Pępowina
Wydawnictwo: W.A.B., 2013
Ilość stron: 554


Właśnie od "Pępowiny" rozpoczęła się moja podróż przez powieści Axelsson, dlatego tę właśnie książkę cenię sobie najbardziej. To ona otworzyła mi drzwi do naprawdę niesamowitej, wspaniałej "axelssonowej" przygody. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że to nie jest najlepsze dzieło tej autorki, że są lepsze, ale nie zmienia to faktu, że "Pępowina" była swego rodzaju wabikiem, i gdyby nie była dobra, prawdopodobnie darowałabym sobie inne tytuły.    

Pewne małe szwedzkie miasteczko nawiedza jesienny sztorm. Mało tego jego mieszkańcom zagraża powódź. Kilka osób szuka schronienia w restauracji Minny. Wydaje się, że ta grupka składa się z zupełnie przypadkowo dobranych ludzi. Na pierwszy rzut oka są sobie zupełnie obcy, ale jest coś, co sprawia, że widzimy między nimi niezwykłe podobieństwo. To relacje jakie łączą poszczególne osoby z najbliższymi - matkami, ojcami, córkami, synami... Porozumienie na tym poziomie jest jakieś kalekie, daleko mu do ideału. Skrzywdzeni w jakiś sposób przez swoich rodziców, nie potrafią uchronić się przed błędami w wychowywaniu swojego potomstwa. W relacji rodzic-dziecko trudno dopatrywać się normalności, coś bez przerwy szwankuje. Tacy ludzie nie potrafią dać z siebie tego, czego się od nich oczekuje. Krzywdzą nie tylko innych, ale i samych siebie. 

"Pępowina" to powieść traktująca o macierzyństwie, lecz w raczej negatywnym tego słowa znaczeniu. Dramaty toksycznego rodzicielstwa prowadzą do poważnych konsekwencji. Choć są tacy, którzy podejmują próby stworzenia więzi z dzieckiem, opartej na zdrowych relacjach, obierają jednak błędną drogę w dążeniu do tego celu. Nie mając mocnych podstaw wyniesionych ze szczęśliwego dzieciństwa, budują coś chwiejnego, coś co burzy się niczym domek z kart przy najmniejszym podmuchu.           
"Moja córka nigdy nie chciała tego wszystkiego, co jej dałam. Chciała czegoś innego. Ale nie można dać komuś czegoś, czego samemu nigdy się nie miało".

Moja ocena: 5,5/6

Wszystkie opinie biorą udział w wyzwaniach: Czytamy serie wydawnicze, Z literą w tle       

czwartek, 27 czerwca 2013

Majgull Axelsson i pewna zapowiedź

Majgull Axelsson - czy jest ktoś, kto o niej jeszcze nie słyszał? Kto nie czytał choćby jednej z jej powieści? Do niedawna należałam do tej drugiej grupy, lecz to się zmieniło i wkrótce dołączę do tych, co przeczytali wszystkie książki jej autorstwa :)

Majgull Axelsson zawładnęła moim sercem, moimi zmysłami, moimi myślami, moją wyobraźnią. Całkowicie wkomponowała się w mój gust czytelniczy. Chłonęłam wykreowane przez nią światy całą sobą, bohaterzy stawali mi się tak bliscy, jak to było tylko możliwe, ale przede wszystkim pokochałam styl pisania autorki. Axelsson przede wszystkim nie boi się wplatać w fabułę elementów fantastycznych, które nadają nie tylko jakości utworom, ale właściwie odgrywają kluczową rolę, bez nich zagubiłby się sens przekazu. Ciekawe jest to, że odbiera się je jako naturalny stan rzeczy, nie myśli się o tym, że "to przecież niemożliwe". 

Te ogólne przemyślenia postaram się poszerzyć podczas pisania opinii o każdej z książek Axelsson. Na pierwszy ogień idzie "Ta, którą nigdy nie byłam".




Autor: Majgull Axelsson
Tytuł: Ta, którą nigdy nie byłam
Wydawnictwo: W.A.B., 2012
Ilość stron: 448


Mary, Marie a może MaryMarie? Trzy bohaterki? Dwie? A może tak naprawdę jedna? A może jeszcze inaczej - kilka osób w jednym ciele, ale żyjących w odmiennych rzeczywistościach. Brzmi skomplikowanie, lecz w tym chaosie można odnaleźć sens, ponieważ rzecz dotyczy rozdwojenia jaźni. 

Mary Sundin, znana jako MaryMarie, to kobieta, której życie nigdy nie rozpieszczało. Jako dziecko uciekała w świat fantazji, tworząc swoje drugie ja - Marie. Wymyślone przez dzieci postacie zazwyczaj dość szybko popadają w zapomnienie, ale nie w przypadku Mary. Kiedy tylko zamknie oczy, pod osłoną zamkniętych powiek Marie tworzy swoje własne życie. Obie mają męża, Sverkera, który "nigdy nie chciał dawać. Chciał tylko mieć. Wszystko i wszystkich". Wielokrotnie zdradzał i oszukiwał swoją żonę. Ta z kolei nigdy mu niczego nie wypomniała, przemilczała wszystkie jego występki, ale... czy wybaczyła? Pewnego dnia Sverker doigrał się. W pewnym wschodnioeuropejskim mieście zostaje znaleziony na ulicy po tym, jak w niewyjaśnionych okolicznościach został wyrzucony przez okno po nocy spędzonej z nieletnią prostytutką. Doznany uraz kręgosłupa już na zawsze ma przywiązać go do wózka inwalidzkiego. Czuwając przy sparaliżowanym mężu w szpitalu, MaryMarie próbuje podjąć decyzję, która ma wpłynąć na dalsze losy ich obojga. Jedna z jej osobowości - Mary - pomimo upokorzenia, jakiego doznała ze strony męża, chce zabrać go do domu, otoczyć opieką, choć dobrze wie, że nigdy nie będzie w stanie mu wybaczyć. Marie bierze pod uwagę możliwość pociągnięcia za kabelek respiratora, jedynego w tym momencie łącznika Sverkera z życiem.

Od tej chwili jednocześnie poprowadzone są dwie alternatywne historie. Każda z nich jest możliwością tego, co mogłoby się wydarzyć po podjęciu decyzji przez MaryMarie. Obie są prawdopodobne i czytelnik nie ma pewności, która z nich jest prawdziwa. Czy ta, w której Mary trwa u boku chorego męża, choć ich małżeństwo jest już właściwie iluzją? A może ta, w której Marie trafia do więzienia za umyślne spowodowanie śmierci?                         

"Ta, którą nigdy nie byłam" to psychologiczne studium kobiety cierpiącej na rozszczepienie jaźni. Axelsson stworzyła postać sfrustrowaną, ale przede wszystkim grzęznącą we własnych fobiach i lękach.
"Zawsze się bałam. Bałam się być zbyt brzydka i bałam się być zbyt piękna. Bałam się za bardzo zbliżyć do drugiego człowieka i równie mocno obawiałam się odrzucenia. Bałam się drwin. Bałam się oskarżeń, że się mylę, i równie mocno obawiałam się uznania mnie za arogancką, kiedy miałam rację. Takie życie bardzo wyczerpuje".  
Trauma, której doznaje po wypadku Sverkera, odbiera jej mowę. Dosłownie. Coś pozbawia jej zdolności mówienia, choć nie traci kontaktu z rzeczywistością, natomiast słowa, które chce wyartykułować, składają się ostatecznie tylko w jedno jedyne słowo, które wydobywa się z jej ust - albatros. Powinna wybaczyć mężowi wszystko, wie, że może to być wyjściem z trudnej sytuacji, ale czy jest na tyle silna, by to zrobić? Zastanawia się również nad tym, czym tak naprawdę jest przebaczenie? 
"Może wybaczenie jest obietnicą. Ale co się obiecuje? Nie pamiętać tego, co się pamięta? Nie płakać nad tym, nad czym się płacze? Nie pogardzać tym, co naprawdę rodzi pogardę?"
Czy można więc zrobić coś, czego się nie rozumie?

"Ta, którą nigdy nie byłam" to książka niezwykła, intrygująca, mądra, oryginalna, jest wartością samą w sobie. Jest to powieść o poszukiwaniu drogi do własnego wnętrza, by odnaleźć nie tylko spokój, ale i... siebie samego.
Polecam!!!    

Moja ocena: 5,5/6

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Z literą w tle, W prezencie, Czytamy serie wydawnicze 



Zapowiedź
Na koniec chciałam Wam troszkę przybliżyć pewną książkę, która moim zdaniem zapowiada się naprawdę interesująco. Niebawem (3 lipca) nakładem Wydawnictwa Otwartego ukaże się książka pt. "Dziewczyny atomowe" autorstwa amerykańskiej dziennikarki Denise Kiernan.

W latach 1942-1945 w ściśle strzeżonym ośrodku Oak Ridge w stanie Tennessee wiele tysięcy młodych Amerykanek zajmowało się wzbogacaniem uranu niezbędnego do produkcji broni jądrowej. Zaangażowane w tzw. Projekt Manhattan, świadomie pozbawione wiedzy na temat celu wykonywanej przez siebie pracy,€“ opuściły rodzinne domy, by na własny sposób wziąć udział w wojnie. Jedną z nich, była Celia Szapka, Amerykanka polskiego pochodzenia. Jak inne głęboko wierząca w sens swojej pracy na drodze rychłego i zwycięskiego zakończenia najbardziej wyniszczającej z wojen…      

"Non-fiction w najlepszym wydaniu – znakomicie opowiedziana, płynnie napisana historia o grupie kobiet, które wykonały ściśle tajne, niezwykle istotne zadanie podczas drugiej wojny światowej. Denise Kiernan odtwarza zapomniany rozdział amerykańskiej historii w dziele równie dopracowanym i wyjątkowym, co wciągającym".
Karen Abbott, autorka Sin in the Second City

sobota, 22 czerwca 2013

"Zachwyt i nostalgia" Ewa Owsiany






Autor: Ewa Owsiany
Tytuł: Zachwyt i nostalgia
Wydawnictwo: M, 2009
Ilość stron: 254



Jako że "Zachwyt i nostalgia" to zbiór reportaży z podróży, jakie odbyła Ewa Owsiany, powinnam rozpocząć recenzję od chociażby kilku słów na temat samej autorki. 

Ewa Owsiany - dziennikarka, reportażystka, pisarka. Jest urodzoną rabczanką. Jej rodzice Maria i Włodzimierz Holejkowie byli nauczycielami i i dyrektorami Liceum Ogólnokształcącego w Rabce-Zdroju. W latach 1964-1985 (z przerwą na stan wojenny) pracowała w redakcji "Gazety Krakowskiej". Zajmowała się głównie problemami społecznymi. Po roku 1985 związała się z redakcją "Przeglądu Tygodniowego" i "Wieści". Jest autorką książek: "Krótki południowy cień", "Linia pod napięciem", "Bezdomność Boga", "Nic straconego", "Zioła na tęsknotę".   

"Wędrujemy od narodzin do śmierci.
I od rana do wieczora.
Wspinamy się mozolnie po drabinie godzin, by osiągnąć noc. Ale nasz bieg nie ustaje, bo serce tyka jak budzik, a sny każą wznosić się i spadać, wracać do źródeł, obsuwać się w starość..."
Na początek zadam Wam pytanie - czy lubicie podróże? Gdzie najczęściej się wybieracie - w góry, nad morze, do ciepłych krajów? Robicie to dlatego, by wypocząć, zobaczyć jak funkcjonują odmienne od naszej kultury, a może tylko po to, by pochwalić się kolegom lub koleżankom gdzie to nie byliśmy i co to nie widzieliśmy... Motywacje mogą być różne. Nie mnie osądzać, czy są one dobre czy złe. Każdy z nas odbywa swoją wędrówkę i tylko od nas samych zależy, jakie uczucia w nas wyzwoli.

Ewa Owsiany zaprasza nas w swoją niezwykłą podróż do miejsc, które znamy. Bo któż nie kojarzy Betlejem? Kto nie słyszał o Egipcie lub Hiszpanii? Każdy ma jakieś swoje wyobrażenie życia w Grecji, Indiach czy Francji, lecz obrazy znajdujące się na kartach "Zachwytu i nostalgii" przefiltrowane są przez emocje, doświadczenia i wrażliwość autorki. Jej fascynujące portrety miejsc, które miała możliwość zobaczyć, przepełnione są kolorami, dźwiękami, zapachami, tu zachwyt przeplata się z nostalgicznymi wspomnieniami. Piękny poetycki język działa na wszystkie nasze zmysły. Jest to także podróż do miejsc związanych z postaciami, które istnieją w naszej świadomości, lecz czy pozostał po nich jakiś namacalny ślad? Co zostało po Mickiewiczu, Słowackim, Chopinie czy Goethem oprócz ich wielkich dzieł? Cały zbiór reportaży uzupełniają fragmenty wierszy, piosenek, listów sławnych ludzi, ale także wypowiedzi osób, które w jakiś sposób wpłynęły na życie autorki.

To jednak nie wszystko. Ewa Owsiany przytacza także wiele ciekawych sytuacji, które jej się przydarzyły w czasie podróży. Np. w Tunezji:
"Postój. Kto z Polaków ominie bazar?
- Kupić, kupić kurtkę ze skóry! - kuszą tubylcy.
- My kochamy zwierzęta i nie lubimy ich zabijać - próbujemy uciec natrętom.
- To nie jest ze zwierząt! - śmieją się.
- Jak to, nie ze zwierząt? - dajemy się nabrać. - To nie jest skóra?
- Jest skóra! Z Libijczyków!"
Teksty znajdujące się w "Zachwycie i nostalgii" uzupełnione są również zdjęciami pochodzącymi z archiwum autorki.     

Czy polecam? Owszem, jak najbardziej. Jednak sięgając po reportaże Ewy Owsiany, nie nastawiajcie się na to, że szybko przebrniecie przez tekst. Wiele razy należy przystanąć w lekturze, poddać się refleksji, zrozumieć, co jest nam przekazywane, pomyśleć. Poddać się zachwytowi i nostalgii....                        


Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu M



Recenzja bierze udział w wyzwaniu: "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę"

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Po przerwie dwie opinie

Witajcie :) Być może wielu z Was zauważyło, że na jakiś czas zniknęłam ze swojego i Waszych blogów. Wciąż przedłużające się problemy techniczne praktycznie wyeliminowały mnie z życia nie tylko blogowego, ale i w ogóle komputerowo-internetowego. Mam nadzieję, że to już jednak koniec problemów.

Nie było mnie tutaj, lecz z czytaniem książek nie było żadnych problemów, dlatego nazbierał mi się niezły stosik do recenzji. Dziś napiszę po parę słów o dwóch pozycjach, aby szybciej nadrobić zaległości :)



Autor: Brent Weeks
Tytuł: Czarny Pryzmat
Wydawnictwo: MAG, 2011
Ilość stron: 736


Opis z okładki: "To on ma władzę, siłę i bogactwa, zapłaci jednak za to własnym życiem. Gavin Guile jest Pryzmatem, najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Jest cesarzem i najwyższym kapłanem; tylko dzięki jego mocy, sprytowi i urokowi osobistemu udaje się utrzymać kruchy pokój. Jednakże Pryzmaci nie żyją długo i Guile dokładnie wie, ile mu jeszcze zostało: pięć lat, żeby zrealizować pięć niemożliwych celów. Nagle jednak dowiaduje się, że ma syna, który urodził się w odległym królestwie, po wojnie, dzięki której Gavin zdobył władzę. Teraz musi zdecydować, jaką cenę jest gotów zapłacić, żeby utrzymać w tajemnicy sekret, który może zniszczyć świat".

Wspomniałam już kiedyś o tym, że biorąc się za serię, do której należy "Czarny Pryzmat", rzucam się na głęboką i nieznaną wodę. Nie miałam wcześniej do czynienia z tego typu literaturą i nie bardzo wiedziałam, czego mam się spodziewać. Otóż te nieznane wody okazały się dla mnie całkiem przyjazne. Nie tylko nie utonęłam, ale z tych wód wyjść już nie chciałam. 

Bohaterowie tej powieści fantasy posiadają niezwykle ciekawe magiczne umiejętności, mianowicie potrafią krzesać kolory, co sprowadza się do tego, że przekształcają światło w namacalną substancję - luksyn. To całkiem przydatny materiał do tworzenia broni, ale także budowania mostów, murów, a nawet całych budynków. Ale to nie jest takie proste zadanie. Stworzenie trwałego luksynu wymaga wielu lat praktyki i nauki. Krzesanie koloru ma również bardzo wysoką cenę - im więcej krzesiciel posługuje się magią, tym szybciej zbliża się do szaleństwa bądź śmierci. 

Akcja powieści jest dość dynamiczna, znajdziemy w niej sporo ciekawych zwrotów akcji, interesujących bohaterów - jednym słowem nudzić się nie powinniście. Wydaje się, że świat stworzony przez Brenta Weeksa jest dopracowany w najmniejszym szczególe. Nie wiem czy miłośnicy gatunku zgodzą się ze mną, ale wydaje mi się, że "Czarny Pryzmat" nie należy do arcydzieł tego gatunku. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to powieść, przy której naprawdę fantastycznie spędziłam czas :) Na szczęście miałam pod ręką drugi tom - "Oślepiający nóż", dzięki czemu nie musiałam robić sobie przerwy w czytaniu. O nim z kolei napiszę troszkę później. Tak dla informacji jeszcze - "Czarny Pryzmat" otwiera trylogię pt. "Powiernik Światła".  

Na koniec muszę wspomnieć o pewnym mankamencie, który bardzo mnie raził podczas czytania książki. Chodzi o pojawiające się co rusz literówki i błędy językowe. Konsekwentnie pojawiają się one również w drugim tomie (dlaczego???). "Mężczyźni klepali go poplecach, kobiety dotykał ramion i rąk, wszyscy mu gratulowali". A mnie ręce opadają aż poplecy bolą ;)

Moja ocena: 5/6

Opinia bierze udział w wyzwaniu: "W prezencie"






Autor: Simon Beckett
Tytuł: Zapisane w kościach
Wydawnictwo: Amber, 2011
Ilość stron: 336


Opis z okładki: "Większość dnia spędzam ze zmarłymi. Czasem ze zmarłymi, którzy nie żyją od bardzo dawna. Jestem antropologiem sądowym. To po części patologia, po części archeologia. To, co robię, wykracza poza jedno i drugie. Bo nawet wtedy, kiedy biologia człowieka przestaje działać, kiedy z tego, co było życiem, zostaje jedynie zepsucie, zgnilizna i stare suche kości, nawet wtedy zmarły może być ważnym świadkiem. Może opowiedzieć swoją historię, pod warunkiem że umie się ją zinterpretować. Ja umiem. Umiem skłonić zmarłych do zwierzeń...".

Znany nam już z poprzedniej powieści Simona Becketta "Chemia śmierci" antropolog sądowy David Hunter tym razem wybiera się na wyspę o nazwie Runa, gdzie w opuszczonym domu znaleziono spalone zwłoki. Sprawa jest o tyle dziwna, że spaleniu uległo ciało, natomiast ogień oszczędził wszystko dookoła. Przypomina to trochę teorię o samozapłonie, lecz czy rzeczywiście o to chodzi? David Hunter stara się rozwikłać tę zagadkową śmierć. Tymczasem pewne okoliczności sprawiają, że wyspa zostaje zupełnie odcięta od świata, znikąd nie można otrzymać ratunku, a sprawy zaczynają się nieco komplikować.

Sięgając po "Zapisane w kościach" miałam nadzieję, że otrzymam równie dobry thriller co "Chemia śmierci" i nie zawiodłam się. Beckett jest dla mnie prawdziwym mistrzem w kreowaniu niepokojącego i hermetycznego świata niewielkich społeczności - czy to dotyczy małego miasteczka, czy mieszkańców niewielkiej wyspy. Obserwacja mentalności tych ludzi, ich nieufność wobec obcych a nawet wrogość potęguje napięcie i sprawia, że odczuwamy zagrożenie dosłownie na każdym kroku. Spowijający wyspę mrok i szalejący sztorm nadają atmosferze powieści jeszcze bardziej ponury wydźwięk. 

Rzadko się zdarza, żeby zakończenie powieści tak mnie zaskoczyło, jak w tym przypadku. Sprawiło to, że moja ogólna ocena książki znacznie wzrosła. W "Chemii śmierci" nasza wiedza o rozkładzie ciała znacznie się poszerzyła,  w tym przypadku dowiemy się, co dzieje się z ciałem, kiedy trawi je ogień...
 "W odpowiedniej temperaturze pali się wszystko. Drewno. Ubranie. Ludzie.
W temperaturze dwustu pięćdziesięciu stopni Celsjusza zapala się ciało. Skóra czernieje i pęka. Tłuszcz podskórny zaczyna topić się jak słonina na gorącej patelni. Podsycany nim płomień trawi tkankę miękką. (...) Ale kość to zupełnie inna sprawa, inna materia, dosłownie i w przenośni. Kość opiera się wszystkiemu, z wyjątkiem najgorętszego ognia. I nawet jeśli wypali się z niej cały węgiel, nawet jeśli jest już martwa i bez życia niczym pumeks, wciąż zachowuje swój pierwotny kształt".
Gorąco polecam!   

Moja ocena: 5,5/6  

Opinia bierze udział w wyzwaniach: "W prezencie", "Z literą w tle"