Autor: Kate Morton
Tytuł: Milczący zamek
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 557
"Zaczęło się od listu, który zaginął dawno temu i czekał pół wieku w
torbie z niedoręczoną korespondencją na ciemnym strychu Bermondsey.
Do domu Edith Burchill, młodej redaktorki w londyńskim wydawnictwie
Billing&Brown, przychodzi zagubiony przed pięćdziesięcioma laty list
zaadresowany do jej matki. Adres zwrotny: Zamek Milderhurst; nadawca:
Juniper Blythe. Posiadłość w hrabstwie Kent była kiedyś siedzibą
słynnego pisarza, Raymonda Blythe'a, autora klasycznej powieści dla
dzieci Prawdziwa historia Człowieka z Błota. W 1939 roku po
wybuchu wojny matka Edie została wraz z innymi dziećmi ewakuowana z
Londynu i przez półtora roku mieszkała w zamku z pisarzem i jego trzema
córkami: Juniper oraz bliźniaczkami Percy i Saffy.
Zaintrygowana listem Edie postanawia zbadać tajemniczą przeszłość
matki. odwiedza Milderhurst i przekonuje się, że nadal zajmują go trzy
siostry Blythe, teraz już staruszki. Bliźniaczki opiekują się najmłodszą
Juniper, która w młodości przejawiała talent pisarski, ale w 1941, po
tym jak jej narzeczony zaginął bez śladu, popadła w obłęd. Przerażające
dziedzictwo Raymonda Blythe'a, wstrząsająca geneza Człowieka z Błota, i prawda o tym, co wydarzyło się pewnej bezksiężycowej nocy, od pół wieku czekają na ujawnienie...".
Niekwestionowanym atutem tego utworu jest jego język. Już dawno nie
czytałam nic równie dobrego w tej materii. Pomysłowe metafory,
porównania itp. przyczyniły się do tego, że lektura sprawiła mi mnóstwo przyjemności.
Przyznaję, że początkowo miałam niemały problem z koncentracją. Byłam
świeżo po "Jeźdźcu miedzianym" P. Simons, gdzie dzieje się dużo i
szybko. Nie zdążyłam się "przestroić" na inne, wolniejsze tempo.
Musiałam sobie powiedzieć "stop, zwolnij!". Potem już było lepiej.
Zakończenie zaskoczyło mnie z dwóch powodów. Kiedy wyjaśniły się
wszystkie tajemnice - to po pierwsze, po drugie - nie chcę tu ujawniać
zbyt wiele szczegółów - ale zachowanie Thomasa Cavilla w pewną
bezksiężycową noc było w moim odczuciu mało... prawdopodobne. To, co robił, w kontekście całego utworu nie było bezpodstawne, czemuś to służyło, ale... jednak miałam dość mieszane uczucia. Chociaż...
może właśnie w tej scenie tkwi cały urok, gdyż oddaje ona w pełnej
okazałości niezwykły klimat utworu... Dodam
jeszcze, że uwielbiam książki, które dostarczają mi szeroką gamę emocji
od zachwytu po zdziwienie. Ale w tym wypadku nie jest to rozczarowanie
:)
Polecam lekturę z czystym sumieniem!
Moja ocena: 5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz