niedziela, 15 maja 2016

"Bez słów" Mia Sheridan





Autor: Mia Sheridan
Tytuł: Bez słów
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 384



Każdy z nas ma jakąś przeszłość. Dla jednych wiązała się ona z możliwością wspaniałego rozwoju, dla innych była czasem, który narzucił wiele problemów i trudności, ale za każdym razem dawał również szansę, by jakoś się pozbierać i ruszyć naprzód. Są również tacy ludzie, którzy poza swoją przeszłością, nie mają nic. Archer Hale jest jednym z nich.  

To, co się wydarzyło, gdy miał zaledwie siedem lat, sprawiło, że jego tzw. normalne życie obróciło się w pył, a wydany krzyk, który zamarł na jego ustach, nigdy nie wybrzmi do samego do końca. W niewytłumaczalny sposób chwila ta sprawiła również, że zniknął on ze świadomości mieszkańców miasteczka, którzy próbowali zapomnieć o tragedii. Niby widoczny, a jednak niewidzialny, wtopiony w tło, z góry osądzony, odtrącony. Tak było wygodnie dla wszystkich, dla samego Archera również. Choć zarośnięty, zaniedbany, to wciąż jednak młody, przystojny mężczyzna, więc ktoś w końcu musiał się znaleźć, przez kogo zostanie dostrzeżony. Tym "odkrywcą" stała się Bree, która za nawarstwionymi przez lata pokładami niedostępności, starała się dostrzec kogoś więcej niż tylko miejscowego dziwaka. Tylko ona chciała usłyszeć jego niemy głos, by nadać mu znaczenie, a przede wszystkim sprawić, żeby sam Archer w jego znaczenie uwierzył.   

Czy powieść ta wzrusza? Jestem pewna, że każdy czytelnik znajdzie w niej coś, co go poruszy, co sprawi, że jeśli łzy same nie popłyną, to przynajmniej na chwilę wytrąci go z czytelniczego komfortu. Najpiękniejszą chwilą dla mnie z całej powieści był moment, kiedy bohaterowie zaczęli posługiwać się językiem migowym. Mam świadomość, że na świecie istnieje wielu ludzi, którzy tylko w ten sposób mogą porozumiewać się ze światem. Język migowy w moich oczach był jednak czymś, co wiązało się z pewną koniecznością, lecz dzięki powieści Mii Sheridan nabrał on zupełnie innego wymiaru.

"Zamrugałam i odparłam na migi: Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym używać twojego języka" (str. 95).   

To nie Archer musiał się starać wyjść poza ramy swoich możliwości, by znaleźć się w rzeczywistości, gdzie mniej lub bardziej ważne wypowiedziane słowa są podstawą międzyludzkich interakcji. Bree zrobiła coś wspaniałego. Zamiast dźwięku wybrała ciszę, zamiast ust wprawiła w ruch ręce, które potrafią powiedzieć wszystko. Tym samym stworzyła niezwykle intymną relację, dostępną tylko dla nich obojga. Gdyby nawet stali w sali wypełnionej po brzegi ludźmi, ich słów nikt nie usłyszy, nikt nie zrozumie. Mają swój własny język, tym piękniejszy, że jest on zarazem językiem miłości.

Mia Sheridan w swojej powieści porusza wiele istotnych kwestii. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście temat zakresu tolerancji wśród mieszkańców miasteczka na ludzkie ułomności. Dość szybko wysnuli wniosek, jak się okazało fałszywy, że Archer po wypadku stał się głuchoniemy, więc nie próbowali nawet nawiązywać z nim kontaktu, nie starali się zrozumieć jego katastrofalnej sytuacji. Przypięli mu odpowiednią łatkę i zajęli się swoim życiem. Bree, jako osoba przyjezdna, nie znając zupełnie Archera i jego przeszłości, miała możliwość przyjrzeć się mu z zupełnie innej perspektywy. To, co dostrzegła, bardzo odbiegało od wytworzonego stereotypu, postanowiła więc wydobyć na powierzchnię to, co do tej pory było zupełnie niedostrzegalne. Z pewnością otworzyła ludziom oczy na prawdę, ale czy poruszyła również ich sumienia?     

"Bez słów" to nieco przesłodzona, przesycona erotyzmem bajka dla dorosłych. Jako że jest to powieść New Adult, które rządzi się swoimi prawami, rozumiem to i akceptuję. Z pewnością powieść ta ma wszelkie możliwe predyspozycje, by uwieść wielu czytelników. Mnie uwiodła tym, że pozwoliła mi spojrzeć w zupełnie nieoczekiwany sposób na język migowy. Bardzo dziękuję za to autorce. Spragnione dotyku ukochanej osoby ciało, subtelny szept prosto do ucha i nieme słowa, które wyrażają tak wiele... Nie wyobrażam sobie nic bardziej intymnego.    


Moja ocena: 4,5/6 


8 komentarzy:

  1. Przyjdzie do mnie w Book Tourze jako pierwszej! Już nie mogę się doczekać! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami lubię takie przesłodzone historie, więc może za jakiś czas się skuszę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim wypadku nie powinnaś się zawieść :) Lukru jest dość dużo, ale na szczęście nie robi się od niego mdło :)

      Usuń
  3. Mam wielką ochotę na tą książkę, ale czasu tak mało... mam ją jednak na uwadze i na pewno przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przesłodzone książki to zupełnie nie moje czytelnicze klimaty :X

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze mi się ją czytało :) Rzeczywiście lekko przesłodzona, ale wciągająca :) Wczoraj skończyłam natomiast "Calder. Narodziny odwagi" autorki i muszę przyznać, że ta książka była niesamowicie wciągająca, choć pewnie też można się przyczepić do trochę odrealnionych uczuć ;) Ale naprawdę świetnie się ją czytało :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Słodkie historie też muszą istnieć :) Mia pisze tak uroczo, że można jej wybaczyć tę odrobinę melodramatyzmu.

    OdpowiedzUsuń